środa, 29 lipca 2015

Korpo-reality i Feniks Znoszący Złote Jajka

Dotarły do mnie ostatnio pytania czy ja tu w ogóle pracuję. Faktycznie wstawiam same zdjęcia z moich wypraw ale mam na nie czas tylko w weekendy lub wieczorami. A w tygodniu? Dziewięciogodzinny dzień pracy od 8:30 do 17:30, z przerwą na lunch (taka szkoda, że nie ma możliwości polunchowego leżakowania. Czemu nie pojechałam do Hiszpanii?). Nie zostaje zbyt wiele czasu na zwiedzanie, tym bardziej, że tu ściemnia się bardzo szybko. Ale i tak się staram zobaczyć coś nowego prawie każdego dnia. Praca jest..nie wiem jakie słowo byłoby tu najodpowiedniejsze..zaskakująca? Mój dział zajmuje się designem, jest to jeden oddział większej firmy, której szef nie jest szefem wyłącznie w tej firmie ale też w kilku innych. Takie zjawisko jest tu dość popularne-kilka firm na koncie świadczy o potędze i ogarnięciu ich założyciela. Zamiast  jednej większej lepiej porozdzielać je na kilka mniejszych, zajmujących się podobnymi sprawami, nadać im inne nazwy i sru!

Winda jedzie długo i czuję się w niej jak Bill Murray w filmie Lost in translation. Rano przeżywa oblężenie, wkurzając dodatkowo zatrzymywaniem się na każdym piętrze. Zdecydowalismy, że będziemy pobierać opłaty od ludzi, którzy nie są w stanie przejść kilku schodków. Zwiedzamy wszystkie poziomy żeby w końcu dotrzeć do naszego szóstego.


poniedziałek, 27 lipca 2015

Budynki zagubione w chmurach

Niedziela po całonocnym karaoke była najlepszą okazją żeby leniwie poszwędać się po mieście osnutym mgłą, smogiem i chmurami. Tak też uczyniłyśmy z Martyną. Spacer przed siebie, bez czekania na autobusy czy metro, bez pośpiechu okazał się tym czego potrzebowałyśmy.


piątek, 24 lipca 2015

Chińskie modły i anglojęzyczne wycie do księżyca

Mam trochę zaległości w opowieściach, które chciałabym opisać. Kara za brak systematyczności i fakt, że zabrałam się za bloga z opóźnieniem. Chcę to wszystko tu zawrzeć, bo kiedyś mi się pomiesza. A przy okazji może komuś umilę pięć minut opowieścią:)
Ostatnia sobota była dniem długim bo skończyła się dopiero w niedzielę rano. Jak wynika z powyższego zdania, była też dniem bardzo udanym! Po tygodniu pracy i wizytach w centrum marzyłam o wypadzie w góry, do zieleni, ciszy i piękna przyrody, z dala od tłumów biegających za nami z aparatami (to się nie udało, dorwali mnie na szczycie kiedy wyglądałam jak burak wyjęty świeżo z wrzątku, tak też się czułam, twarz mi płonęła i zdecydowanie bardziej przypomniałam czerwonoskórą niż bladą twarz. Cóż za wyczucie chwili!) Na dole dopadli nas po raz drugi ale byliśmy już nieco szczęśliwsi.


piątek, 17 lipca 2015

Początek - Blade Twarze u Konfucjusza

 Zacznę od tego, że niespodziewanie rzuciło mnie na praktyki do byłej stolicy Chin - Nankinu. Wszystkim tym kierował w większej mierze przypadek i zrządzenie losu. Chciałam pojechać sobie przed zakończeniem studiów na jakiś miły staż, moim celem były Czechy i Słowacja. Jako że nie znalazłam ofert, które mogłyby mnie zainteresować, zrezygnowałam zapominając o całej sprawie.  Aż tu pewnej nocy przychodzi do mnie e-mail z ciekawą ofertą. Chiny? Moim marzeniem było pojechać kiedyś do Japonii. To już niedaleko. Dobra, biorę zanim ktoś mnie wyprzedzi. Potem wszystko kręciło się w zabójczym tempie, wiza, szczepienia (zupełnie niepotrzebne jak się okazało ale kto wie gdzie jeszcze wyląduję), milion spraw do załatwienia i do przygotowania się na wyjazd. I przede wszystkim szybki research. Co, jak, gdzie, po co? Jak się zachowywać a jak nie, jak tu przeżyć w ogóle. Wyjeżdżając myślałam, że jestem całkiem  przygotowana. Nic bardziej mylnego.