Dotarły do mnie ostatnio pytania czy ja tu w ogóle pracuję. Faktycznie wstawiam same zdjęcia z moich wypraw ale mam na nie czas tylko w weekendy lub wieczorami. A w tygodniu? Dziewięciogodzinny dzień pracy od 8:30 do 17:30, z przerwą na lunch (taka szkoda, że nie ma możliwości polunchowego leżakowania. Czemu nie pojechałam do Hiszpanii?). Nie zostaje zbyt wiele czasu na zwiedzanie, tym bardziej, że tu ściemnia się bardzo szybko. Ale i tak się staram zobaczyć coś nowego prawie każdego dnia. Praca jest..nie wiem jakie słowo byłoby tu najodpowiedniejsze..zaskakująca? Mój dział zajmuje się designem, jest to jeden oddział większej firmy, której szef nie jest szefem wyłącznie w tej firmie ale też w kilku innych. Takie zjawisko jest tu dość popularne-kilka firm na koncie świadczy o potędze i ogarnięciu ich założyciela. Zamiast jednej większej lepiej porozdzielać je na kilka mniejszych, zajmujących się podobnymi sprawami, nadać im inne nazwy i sru!
Winda jedzie długo i czuję się w niej jak Bill Murray w filmie Lost in translation. Rano przeżywa oblężenie, wkurzając dodatkowo zatrzymywaniem się na każdym piętrze. Zdecydowalismy, że będziemy pobierać opłaty od ludzi, którzy nie są w stanie przejść kilku schodków. Zwiedzamy wszystkie poziomy żeby w końcu dotrzeć do naszego szóstego.