piątek, 17 lipca 2015

Początek - Blade Twarze u Konfucjusza

 Zacznę od tego, że niespodziewanie rzuciło mnie na praktyki do byłej stolicy Chin - Nankinu. Wszystkim tym kierował w większej mierze przypadek i zrządzenie losu. Chciałam pojechać sobie przed zakończeniem studiów na jakiś miły staż, moim celem były Czechy i Słowacja. Jako że nie znalazłam ofert, które mogłyby mnie zainteresować, zrezygnowałam zapominając o całej sprawie.  Aż tu pewnej nocy przychodzi do mnie e-mail z ciekawą ofertą. Chiny? Moim marzeniem było pojechać kiedyś do Japonii. To już niedaleko. Dobra, biorę zanim ktoś mnie wyprzedzi. Potem wszystko kręciło się w zabójczym tempie, wiza, szczepienia (zupełnie niepotrzebne jak się okazało ale kto wie gdzie jeszcze wyląduję), milion spraw do załatwienia i do przygotowania się na wyjazd. I przede wszystkim szybki research. Co, jak, gdzie, po co? Jak się zachowywać a jak nie, jak tu przeżyć w ogóle. Wyjeżdżając myślałam, że jestem całkiem  przygotowana. Nic bardziej mylnego.



Mój pierwszy weekend spędzony w Nankinie przeżyłam próbując wydostać się z wielkiego szoku kulturowego, którego doświadczyłam zaraz po przylocie. Myślę, że do dziś niewiele się zmieniło i dalej tkwię w tym szoku, bo codziennie widzę na swojej drodze coś z czym nie spotkałam się przez ostatnie ćwierć wieku. Czasem ciężko nawet wyrazić mi swoje emocje, to trochę tak jakbym poruszała się w równoległej rzeczywistości, o której nie miałam dotąd pojęcia.  Kolory, zapachy i dźwięki, tyle bodźców docierających do mnie zaraz po wyjściu na ulicę! Nawet przechadzka bez żadnego celu jest już wielkim wydarzeniem. A przecież cel zawsze jakiś jest.

Tym razem celem moim, Sary i Martyny było odwiedzenie świątyni Konfucjusza w odrestaurowanym kompleksie Fuzi Mao. Zdarzenie te uważam za oficjalne rozpoczęcie mojej chińskiej przygody. Nie licząc chińskiej domówki, na którą wpadłam w dniu mojego przylotu, po prawie dwóch dobach bez snu. Do dziś nie wiem czy ta impreza na prawdę się wydarzyła, choć zdjęcia i świadkowie twierdzą, że tak było. Ja pamiętam za to smak długo leżakującego jajka. Niezapomniany.


Jak wspomniałam, pierwsze spotkanie z chińską kulturą i mentalnością zaliczyłam właśnie na terenie świątyni. Dotąd tylko z opowieści wiedziałam jak tubylcy reagują na białe twarze. I choć byłam przygotowana na to, że ktoś z ukradka strzeli mi fotkę swoim najnowszym iphonem, to jednak nie spodziewałam się takiej reakcji. Byłyśmy trzy przez co wywołałyśmy potrójne poruszenie. Doszło do tego, że zaczęły ustawiać się do nas kolejki, matki podrzucać nam swoje dzieci, faceci swoje kobiety byle tylko zrobić swoim bliskim zdjęcie z Europejkami i móc później chwalić się takimi znajomościami na portalach internetowych. Nadal mnie to trochę śmieszy, trzeba przejechać taki kawał globu żeby w końcu stać się sławnym i awansować z rangi szarego zjadacza chleba do pozycji narodowej gwiazdy.



Jako, że Konfucjusz wielkim filozofem był i stał się patronem edukacji, ludzie zwykli przychodzić do jego świątyni aby prosić o wstawiennictwo podczas ważnych egzaminów (studenci) lub pomyślnego rozwiązania ważnych spraw (cesarscy urzędnicy). Żałuję, że nie zapaliłam kadzidła w intencji pomyślnej obrony. Tylko czy jako cudzoziemka zostałabym wysłuchana?


Sobota wieczór-czas kiedy całe tłumy również wpadły na pomysł zwiedzania. O Konfucjuszu, jak ich tu dużo! Większość to przyjezdni, z mniejszych miast i wiosek. Widać to było właśnie po tej reakcji na trzy białogłowe z Polski. W centrum nie budzimy takiego zainteresowania.


Strasznie ciekawi mnie co zostało otoczone w tym cieście. Mam nadzieję, że niedługo rozwiąże tę zagadkę. Choć samo kupienie i spróbowanie wcale nie gwarantuje, że poznam prawdę. Kiedy ma się do czynienia z czymś pierwszy raz w życiu, ciężko jest to porównać i określić. Tak było kiedy próbowałam wczoraj kupić śmietanę. Dostałam małą buteleczkę czegoś kwaśnego i pysznego na bazie mleka, co zdecydowanie nie było jogurtem. Co to jest-nie mam jeszcze pojęcia. Najważniejsze, że wiem gdzie mogę to kupić :)




Woda w rzece faktycznie jest żółta. Żółte było też niebo kiedy wczoraj siedziałam w pracy. Just my imagination? A może coś w tym faktycznie jest.


Mnogość świateł w Nankinie nieustannie mnie zadziwia i zachwyca. To coś więcej niż iluminacje, to prawdziwa sztuka. Myślę, że na oświetlenie miasta tracą grube miliony chińskich yuanów. Nie ważne, efekt jest zazwyczaj wart każdej ceny.




Sobota uwieńczona została hot potem,  o którym marzyłam na długo przed przyjazdem do Chin. Wybraliśmy składniki, które chcemy sobie ugotować, dostaliśmy dwa gary gotującego się bulionu i do dzieła! Zdecydowanie za ostro jak dla mnie ale i tak ciekawie. To był jeszcze czas kiedy dramatycznie próbowałam oswoić umiejętność posługiwania się pałeczkami, a po całym dniu bez posiłku przeżywałam z tego powodu okropne męczarnie. Jednak czego to nie nauczy się człowiek żeby przetrwać ;)



1 komentarz:

  1. Super, że znalazłaś czas, aby podzielić się ze światem swoimi przeżyciami!
    Czytając Ciebie można się poczuć jakby się tam było. Na co dzień otaczają nas chińskie produkty, jednak poznanie chińskiej kultury to coś zupełnie innego.
    Powodzenia w dalszym relacjonowaniu otaczającej Cie rzeczywistości :)

    OdpowiedzUsuń